Poranek wita nas gorącym podmuchem wiatru. To będzie piękny, słoneczny dzień. Kolejny dzień naszej chorwackiej przychody. Łyk życiodajnej wody i idziemy na spacer. Czesio niezbyt pewnie czuje się w sąsiedzkiej okolicy i nasze poranne spacery ograniczają się do wyjścia na parking, który upodobał sobie jako toaletę i kilku metrów w górę drogi. Po nieśpiesznym śniadaniu decydujemy się zrealizować wczoraj powstały plan – jedziemy na pola lawendy.
Mimo, że dystans dzielący nas od miejsca docelowego nie zakrawa jest niewielki, oferuje całą moc zapierających dech w piersiach widoków i dostarcza niesamowitych wrażeń.
Serpentyna drogi nie jest jednak łaskawa dla kierowców i zwierząt. Brak pobocza i miejcowe zwężenia dróg utrudniają beztroską jazdę i bezkolizyjne wędrówki zwierząt, w tym kotów. Właśnie minęliśmy ciało jednego z nich leżące na lewym pasie. A mimo to, wyznaczono tędy trasę dla rowerzystów, których z resztą tutaj nie brakuje.
Jedziemy, obserwujemy, podziwiamy, uważamy… aż tu nagle „jesteś na miejscu”. Brak pobocza i zatoczki nie pozwala się zatrzymać. Wokół jednak rozpościera się krajobraz wskazujący na kolejną pomyłkę map Googla. Tomek jednak twierdzi, że to tu. Jak to tu? Pytam z niedowierzaniem dyktlowanym przez wyobrażenia o tym miejscu. Dookoła skaliste, porośnięte krzewami zbocza, pośród których gdzieniegdzie można dostrzec kępy lawendy. Ale jak to? Przecież miały być pola…
Szybko jednak godzę się z rzeczywistością dostrzegając i doceniając jej piękno. Uwieczniwszy najciekawsze jej strony, ruszamy dalej – w kierunku jednej z najpiękniejszych na wyspie plaż. Tu droga też nie ma litości dla nadjeżdżających. Na jej ostatnim odcinku dodatkowo robi się nieoznakowana jednopasmówka, a żeby było śmieszniej – wciąż dwukierunkowa. Na szczęście aż do samego parkingu jesteśmy na niej sami. Karma jednak równoważy dane nam w tamtej chwili przywileje, stawiając tuż przy plaży tabliczkę z zakazem wejścia z domowym zwierzem. Tomek sfrustrowany chce wracać i szukać psolubnej plaży. Ja, oczarowana widokiem, chcę zostać. Wpadam na pomysł, by jedno z nas siedziało w barze z psem, a drugie się pluskało.
Pomysł z jakichś niezrozumiałych powodów spotyka się z dezaprobatą i po wypiciu ice coffee wracamy do wcześniej wskazanego przeze mnie miejsca, czyli do pobliskiego lasu, pod drzewka.
W międzyczasie jednak korzystamy z dobrodziejstwa lokalu, jakim jest toaleta. Twór jednak równie nieoczywisty jak ciepła woda w lipcu. Kelner kieruje mnie dookoła restauracji i w lewo. Idąc za tymi wskazuwkami znajduję kuchnię, kantorek, prywatną kwaterę i drewniany ustęp, na szczęście zamknięty. Po powrocie okazuje się, że toaletowa znajduje się na prawo od baru, czyli 2 metry od naszego stolika. Ale też zamknięta.
– It’s closed. Mówimy przechodzącej kelnerce.
– We open – ta odpowiada niespiesznie odchodząc.
Czekamy.
To, co zastajemy to przysłowiowy lepszy rydz – drzwi się nie zamykają, klapy od sedesu brak. 3 gwiazdki za papier toaletowy, bez którego byłoby naprawdę smutno. O dziwo okazuje się, że męska jest w dużo lepszym stanie. Najważniejsze, że jest miejsce do przebrania. A wracając…
Jesteśmy zaledwie kilka metrów od znaku, plaży i krystalicznie czystej wody. Tragedii więc nie ma
🙂
Jest za to cudownie orzeźwiająca woda, do której jednak trzeba jakimś sposobem zachęcić swe ciało, delikatne fale, miejscami kamieniste dno i wspaniały nadmorski klimat. Niestety zakupiona maska okazuje się być źle dopasowana, dlatego podziwianie podmorskiej fauny i flory trzeba odłożyć na później.
A może i nie… Właśnie przepływa obok mnie morska gąbka. Tak, właśnie taka jaką możecie kupić w sklepie.
Mam też piankową kluskę, dzięki której mogę swobodnie i bezwysiłkowo przemieszczać się podziwiając widoki.
Jako że nic tak nie wzmacnia apetytu jak beztroskie pluskanie, szybko decydujemy się na obiad. Tomek znajduje polecaną restaurację w pobliżu. Google wyznacza trasę.
Jako że my to my, a nasze podróże nie istnieją bez niespodzianek, po drodze gubimy zjazd-widmo do restauracji, a następnie całkowicie znika zasięg. Powrót do zjazdu oznacza dodatkowe 20 km, a brak możliwości znalezienia innej restauracji na trasie przynosi decyzję – deska serów w domu! 🙂
Dodaj komentarz